Błogi spokój
Dawno temu byłem z kumplem z dziewczynami na rowerowej wyprawie na Mazurach. Koło Bań Mazurskich. Dziewczyny musiały wracać – do pracy czy coś. A my jeszcze nie. 🙂 Ale trzeba było dziewczyny odprowadzić (na rowerze oczywiście) do Giżycka, skąd pociąg do Warszawy jechał.
Rano coś się nam zeszło, jakaś awaria roweru, przydługie śniadanie i tak dalej – słowem późno się zrobiło. Tak na prawdę całkiem późno, odległości trochę nie doceniliśmy. Zaczęła się wytężona jazda, byle prędzej! Ale czas biegł szybciej niż drogi ubywało. W Kruklankach nastała godzina prawdy – nie zdążymy.
Zatem plan B – wsadzimy dziewczyny z rowerami do autobusu. No i takeśmy zrobili – tylko kierowca się zrazu o te rowery w środku awanturował (w sumie to był taki jelcz stary, czyli słabo do rowerów przystosowany), ale na szczęście kierowcy szybko przeszło. Tylko dziewczyny patrzyły na nas z wyrzutem, że my się jechać tym transportem nie kwapimy, ale prawdę powiedziawszy nam się dla towarzystwa aż tak dżentelmenować nie chciało (co prawda dziewczyny wypominały nam potem długo to rozczarowanie).
Klamka zapadła, autobus pojechał, a my spoceni i zziajani podjechaliśmy sobie na gołdpopiwską plażę w Kruklanach. Wykąpaliśmy się – był maj, woda rześka, ale za to ludzi w ogóle nie było, łąka obok pięknie kwitła. Na niebie baranki, świeciło słonko. Piękne sosny koło plaży. Temperatura tak akurat, słowem Mazury jak z obrazka.
Zjedliśmy, co mieliśmy, i potem zalegliśmy w trawie, patrząc na te baranki. Tak żeśmy sobie leżeli nad Gołdpowiwem po szalonej jeździe, a największym szczęściem napawała nas myśl, że nic nie musimy, że nie trzeba nic a nic – tylko sobie leżeć i na niebo patrzeć. Aż do wieczora. Czuliśmy się jako te koniki polne …
Pamiętam to do dzisiaj. Ten błogostan. Jak w raju. Choć fakt, że to pewnie było nie po dżentelmeńsku, ech ….